Sztuczna inteligencja musi mieć szeroki dostęp do danych, czyli tzw. „treści szkolących”. Bez nich nie może istnieć, a już z pewnością dynamicznie się rozwijać. Legalne pozyskiwanie treści szkolących to dla potentatów z branży AI kluczowe wyzwanie. W świecie narasta opór przed pasożytowaniem AI na prawach autorskich i chronionych bazach danych należących do milionów osób fizycznych i prawnych. Dalszy rozwój AI – przynajmniej w krajach, gdzie prawa autorskie są zwyczajowo respektowane – stanął więc przed dylematem: jak zadośćuczynić interesom posiadaczy praw do treści szkolących, aby nie zarżnąć rozwoju AI.
Rzeczpospolita powołując się na „Politico”, informuje o próbie rozwiązania tego dylematu, nazywanej przez pomysłodawców „dywidendą AI”. „Pomysł zaczerpnięto z Alaska Permanent Fund, działającego prawie pięć dekad funduszu, na który korporacje naftowe wpłacają pieniądze za wydobycie ropy w tym stanie. Co miesiąc mieszkańcy Alaski otrzymują czeki jako swoistą rekompensatę za eksploatację ich zasobów naturalnych.”
Dywidenda AI miałaby być „podatkiem” za treści szkolące AI, którą Big Tech’y miałyby wpłacać na specjalny fundusz. Pieniądze z tego funduszu byłyby następnie, wzorem prototypu z Alaski, redystrybuowane po równo pomiędzy mieszkańców… nie, tym razem nie Alaski, ale całego świata!!!
To rewolucyjne, a nawet z gruntu bolszewickie rozwiązanie nie tylko unieważnia obowiązujące prawo autorskie, ale w istocie wywraca podstawy cywilizacji, sankcjonując metodę przekupywania publiczności nie swoimi pieniędzmi. Doprawdy trudno znaleźć cywilizowany powód, dla którego publiczność na całym świecie miałaby otrzymywać dywidendę za korzystanie z praw autorskich należących do jednostki.
Maciej Adamczyk Gdynia 13/07/2023